Moje dziecko jeszcze nie wpadło na taki pomysł, ale niewykluczone, że prędzej czy później zamarzy o podobnej rozrywce z uwagi na „genetyczne skażenie”, a także z uwagi na swoich ciut starszych kolegów, których coraz częściej widuje na quadach.
Pogoda na quady i motocykle oficjalnie się skończyła.
Wreszcie nas zasypało. Wszędzie, a przynajmniej w Warszawie jest pięknie biało. Na razie, póki śnieg nie stopnieje. Potem czeka nas jedna wielka breja. Aż do marca.
To zjawisko trafnie ujął kiedyś Leopold Tyrmand pisząc:
„W żadnym z miast na świecie śnieg nie ma tak krańcowych humorów jak w Warszawie; nigdzie nie potrafi tak szybko i tak beznadziejnie zmieniać się w brudne, dręczące błoto, ale też nigdzie nie pada z takim wdziękiem jak w tym mieście. Pada wtedy miękko i cicho, pokrywa świat cały puszystą bielą, mieniącą się w nocy granatowymi refleksami (…)”.
Mogę to tylko potwierdzić.
Wczoraj przysypało na tyle konkretnie, że przez ok. 1o minut wydobywałam swoje auto spod świeżego śniegu. Ja tu sobie Panie odśnieżam, a obok mnie, słyszę znajomy warkot motocykla przedzierającego się przez zaspy. Obracam się i widzę, że się nie przesłyszałam! Przejechał!
A zatem są tacy zmotoryzowani, dla których śnieg nie oznacza wcale końca sezonu. Podziwiam!
Sympatyzuję ze środowiskiem motocyklowym – od ponad 10 lat posiadam prawo jazdy kat. A, połączone z przeszłością motocyklową. Żeby nie było, że to konfabulacja, na dowód powyższego przedkładam zdjęcie (oto jedno z podręcznych fotek z czasów, kiedy kariera prawnika i matki dopiero mi się śniła).
Prawnik na macierzyńskim na swoim ulubionym (wiecznie przepalającym świece) Kawasaki EN 500. Miejsce: Zlot w Sopocie. Data: jeszcze w obecnym stuleciu
Jednak zdecydowanie nie wsiadłabym na motocykl o tej porze roku (ani wtedy, ani teraz).
Zahamować jednośladem na śniegu lub lodzie bez wywrotki – prawie niemożliwe.
Nie popieram też działań moich kolegów motocyklistów polegających na zarażaniu motocyklową pasją swoje dzieci (wypowiadam się teraz jako drżąca o swoje pisklęta kwoka, która ma pewne doświadczenia wypadkowe związane z motocyklem). Zwykle rodzice ci zaczynają od tego, że kupują dla dzieci quady jak tylko te opanują 3 kołowy rowerek.
Niejednokrotnie widziałam już 5 i 6-latki samodzielnie prowadzące takie sprzęty (mniejsze lub większe), a ostatnio miało to miejsce w ubiegłym tygodniu (zanim spadł śnieg), co właściwie stało się głównym powodem tego wpisu. Wprawdzie rzecz miała miejsce w lesie i na prywatnej działce, czyli po wyeliminowaniu zagrożenia w postaci innych użytkowników ruchu, ale i tak jest to nadal bardzo odważne posunięcie.
Powiem wam, że bardzo obawiam się takiego momentu, kiedy któryś z moich synów mi oznajmi, że zbiera na motocykl. I nie dlatego, że nie wierzę w ich umiejętności, ale dlatego, że zdaję sobie sprawę z tego jak trudne i niebezpieczne mamy w tym kraju warunki do jazdy dwukołowcem (od razu zaznaczę, że jazda trajką niewiele tu zmienia :)).
Dlatego też długo jeszcze nie zaoferuję moim synom quada choćby dlatego, żeby nie rozbudzać w nich demona, którym genetycznie zapewne są skażeni.
Abstrahując już jednak od mojego prywatnego zdania, chciałam wam przekazać, że ustawodawca też ma na ten temat własny pogląd i wyraził go w ustawie o kierowaniu pojazdami.
Czym jest quad?
Quad jest pojazdem silnikowym, czterokołowcem lekkim, do prowadzenia którego powinno się mieć prawo jazdy kategorii AM (zastąpiło ono dawną kartę motorowerową). Takie prawo jazdy będzie uprawniało także do jazdy skuterem.
Pamiętajcie jednak, że prawo jazdy kategorii AM można otrzymać dopiero po ukończeniu lat 14!
Dziecko można zapisać na szkolenie 3 miesiące wcześniej.
Oczywiście z uwagi na niepełnoletność będzie tu potrzebna pisemna zgoda rodzica lub opiekuna.
Oznacza to, że pozwalając młodszemu dziecku na samodzielną jazdę quadem nie tylko narażasz jego bezpieczeństwo, ale w dodatku łamiesz prawo.
Aby otrzymać takie prawo jazdy trzeba zdać egzamin państwowy. Zanim jednak do egzaminu dojdzie, obowiązkowy jest kurs. Kursy są prowadzone przez ośrodki szkoleniowe dla kierowców. Wiedzę z części teoretycznej można zdobyć przez Internet, potem oczywiście jest nauka praktyczna kierowania pojazdem. Nie będę opisywała szczegółów kursu i egzaminu, bo o nich przeczytacie na każdej stronie internetowej ww. ośrodków.
Pamiętajcie jednak, że kategoria AM pozwala na kierowanie jedynie lekkim quadem, którego masa własna to mniej niż 350 kg, a prędkość maksymalna nie przekracza 45 km/h.
Karta rowerowa
Jak poruszamy ten wątek, to wiedzcie, że jeśli wasze dziecko, skończyło już 10 lat, a wciąż jest niepełnoletnie, zaś chce jeździć samodzielnie po ulicach rowerem, to powinno mieć przynajmniej kartę rowerową. Jeśli jesteście zainteresowani wyrobieniem dziecku takiej karty dowiedzcie się o szczegółach w szkołach podstawowych, bo zajęcia dla uczniów przygotowujących się do ubiegania o wydanie karty rowerowej prowadzą nauczyciele posiadający odpowiednie kwalifikacje, zaś karty wydają dyrektorzy szkół.
Na pewno będę zainteresowana wyrobieniem takiej karty dla mojego starszego syna, bo szczerze mówiąc ma dopiero 5-lat już wyrywa mi się rowerem na ulicę. Dlatego chętnie wyrobiłabym mu ją nawet prędzej niż po ukończeniu 10 roku życia, ale się niestety nie da. Póki co, ćwiczę z nim znaki drogowe i oczywiście samego go nigdzie nie puszczam.
O tym kursie wam trochę opowiem, bo nie jest taki popularny i nie zawsze łatwo znaleźć o nim informacje. Kurs na kartę rowerową obecnie składa się z zajęć teoretycznych. Na całe szczęście ktoś o tym pomyślał żeby co najmniej 1 godzina zajęć była poświęcona pierwszej pomocy uczestnikom wypadków drogowych. Ponadto, obowiązkowe są zajęcia praktyczne. Dziecko musi zdać egzamin w formie testu pisemnego składającego się z 25 pytań. Należy wybrać jedną prawidłową z trzech możliwych odpowiedzi. Czas egzaminu wynosi 35 minut. Żeby zdać należy prawidłowo odpowiedzieć na 20 pytań. Z kolei część praktyczna to prawdopodobnie zwykła formalność – trwa 10 minut i polega na jeździe rowerem, którą zakładam, że każdy ubiegający się o kartę rowerową już dawno opanował.
Ile by jednak lat dziecko nie miało, niezależnie od posiadanych przez nie umiejętności, zawsze pamiętaj o kasku na jego łepetynkę!!!
Kończąc tym „przezornym” akcentem, wracam do przeglądania zdjęć ze starych dobrych czasów, kiedy to jeszcze nie -Prawnik i nie – na macierzyńskim samodzielnie wymieniał świece w Kawasaki.
Czy to jeszcze wróci…?