Świat widziany oczami dziecka – bezcenne!
***
W ten zimny i ponury dzień postanowiłam dodać sobie energii, robiąc porządek w zdjęciach z poprzedniego lata. Natknęłam się na fotki, jeszcze z czasów, kiedy to mieszkaliśmy na placu budowy.
Młodszy syn miał wtedy 3 miesiące, a starszy 4 lata i kręćka na punkcie koparek oraz innych maszyn budowlanych.
Był upalny sierpień. Kurz i pył z placu budowy unosił się w ciepłym powietrzu i leniwie osiadał na wszystkie, dopiero co rozpakowane meble.
***
Godzina 7.00 rano
Znajomy dźwięk wiertarki dobiegający z dołu. W tym domu tak się mówi dzień dobry i dobranoc. Nie szkodzi i tak trzeba wstać i nakarmić młodszego.
Z transu karmienia wyrywa mnie męski głos i wołanie z dołu:
– Pani kierowniczko! Zabrakło cukru do kawy!!!
– Zaraz schodzę panie Heniu! Tylko skończę karmić!
Pan Henio prawie z nami mieszka. Niestrudzenie przemierza cały dom wzdłuż i w szerz w swoich zapiaszczonych buciorach. Dziś akurat skuwa ścianę, poprawia po budowlancu poprzedniej kadencji.
Godzina 7.30
– Panowie! – wołam także wspólnika pana Henia – Podano na parapet kawę, cukier i mleko!
Godzina 8.00
Na dziś zaplanowano akcję wyrównywania terenu przed naszym domem. Kolejni panowie stoją już pod bramą. Mąż Prawnika na macierzyńskim w pracy, więc biorę niemowlę pod pachę i zapraszam ich na teren pobojowiska szumnie zwanego ogródkiem i wewnętrzną drogą. Przyjechało 10 chłopa i ciężki sprzęt budowlany. To ostatnie bardzo podkręciło mojego 4-latka.
Godzina 8.30
Pan Stasio (wspólnik pana Henia) montuje i maluje belki pod sufitem. Zbrakło mu: „dosłownie puszeczki” bejcy.
Młodszego zawijam w becik, starszemu zarzucam bluzę na plecy, sobie wciągam dres na pidżamę i całe towarzystwo sprawnie pakuję do samochodu. Jadę do wielkiego marketu, po „dosłownie puszeczkę” bejcy. Stoję w korku. Dzieci wyją. Już jestem wniebowzięta, a dzień się dopiero zaczyna…
Godzina 10.30
Proszę, panie Stasiu, oto bejca. Nie chcę słyszeć, że jest nieodpowiednia.
Godzina 11.00
Ekipa od wyrównania terenu ostro się wzięła do pracy. 4-latek oniemiał z zachwytu z powodu pracy koparki, którą ma w prywatnym ogródku, tuż pod swoim nosem.
– Mamo! Ona jest extra!
Ściągnął swoją czerwoną z półki i „kopie” razem z nimi.
Panowie nie zważając na jego towarzystwo ochoczo i z wszelkiej maści bluzgami na ustach wywracają do góry nogami wszystko, co staje na ich drodze. Łycha w prawo, w lewo, w dół i …góra ziemi, usypana obok, rosła dosłownie w oczach.
Godzina 11.30
Przed domem pan Rysio hebluje deski, czemu towarzyszy kupa wiórów i hałasu.
Kiedy usiłujesz jednocześnie usypiać 3 miesięczne niemowlę, któremu akurat wypada pora drzemki, to wszystko wokół staje się upierdliwe. Tym bardziej heblownica. Wyglądam przez okno by zerknąć, co robi 4-latek.
– Synu odsuń się od tego dołu! Natychmiast!
Godzina 12.00
Jest jeszcze lepiej niż było. Panowie od wyrównania terenu skombinowali młot pneumatyczny, którego dźwięk do społu z dźwiękiem heblownicy, płaczu mojego niemogącego zasnąć niemowlaka i euforii zachwyconego maszynami 4-latka doprowadza mnie na skraj wyczerpania nerwowego.
Mylę się. To nie jest jeszcze ten stan.Ten stan osiągnę za jakieś 3 godziny, ale jeszcze o tym nie wiem.
Ponieważ ekipa cały czas coś wykopuje, przed domem oprócz wiórów, desek i gruzu mamy także pełno nowego piachu i ziemi. Panu Heniowi niestety nie udaje się wejść do domu nie wnosząc zarazem pół tony tego wszystkiego na moją podłogę.
– Mamo! Słyszysz jak fajnie zgrzyta pod nogami?
Godzina 13.00
– Mamo, zobacz jestem w wielkim dole!
– PANOWIE NA LITOŚĆ BOSKĄ UWAŻAJCIE NA NIEGO!
Godzina 14.00
Starszego umieszczam w jakimś bezpiecznym miejscu. I idę znowu przewinąć i nakarmić niemowlę. Po chwili słyszę krzyk 4-latka:
– Mamo, mamo! Wyjdź przed dom!
– Co się stało synku? – wybiegam wystraszona trzymając na rękach do połowy nagiego niemowlaka.
– Fontanna w ogródku!!!!
Rzeczywiście!
Panowie od koparki wzięli się pod boki i deliberują. Wskazują palcem jeden na drugiego.
Nawet pan Rysio przestał na chwilę heblować.
Cisza. Słychać tylko szum „fontanny”.
Okazuje się, że przy okazji kopania panowie najechali koparką na jakże cenny wodociąg, o który tak długo walczyliśmy z MPWIK.
Odkładam pół nagie niemowlę do łóżeczka i natychmiast dzwonię do moich ulubieńców z MPWIK żeby czym prędzej przyjechali i zakręcili zawór wody.
Dodzwoniłam się już za 4 razem. Przyjęli zgłoszenie.
Wracam z powrotem do łóżeczka. Dlaczego to moje niemowlę takie radosne?
– O nie! Nie! Tylko nie to!
Nauczka tamtego dnia: Zawsze, choćby się waliło i paliło, ZAWSZE ZAŁÓŻ DZIECKU PIELUCHĘ!
Godzina 15.00
Chłopców z MPWIK jeszcze nie ma. Fontanna tańczy. Syn śpiewa. Panowie od koparki z nudów sami próbują dojść do tego, jak ten zawór zakręcić.
Godzina 15.15
Udaje im się. Zakręcili. Zlikwidowali tym samym małą przydomową, ogródkową fontannę. 4-latek popada w dosłowną rozpacz. Był przekonany, że ona będzie już na stałe.
Godzina 15.16
Chłopcy z MPWIK przypomnieli sobie, że otrzymali zlecenie. Pojawili się w ogródku minutę po zakręceniu zaworu. Podciągnęli rękawy i stwierdzili, że …. nie ma tu już faktycznie nic do roboty.
– Jak to nie ma? – pytam – Zawór wprawdzie zakręcony, ale awarię trzeba usunąć! Koparka prawdopodobnie uszkodziła rurę pod ziemia, którą trzeba naprawić!
– Eee Pani, naprawa awarii juz nie leży w naszej gestii albowiem rzecz sie dzieje na drodze prywatnej, a nie gminnej. My przyjechaliśmy tylko zakręcić zawór i choć zrobiono to już wcześniej nim przyjechaliśmy, to i tak musimy wystawić fakturę za usługę na 300 zł netto. Zgodnie z cennikiem MPWIK za interwencję polegającą na …zakręceniu zaworu.
Stoję z rozdziawionymi ustami gotowa żeby zaoponować, ale w tym momencie swój koncert zaczyna niemowlę. Minęło 3 godziny od ostatniego karmienia.
Panowie z MPWIK korzystając okazji, szybko wsiedli w auto i odjechali.
Karmiąc młodszego, pocieszając starszego, że fontannę to jeszcze w swoim życiu nie raz zobaczy, dzwonię do mojego ulubionego Mistrza z MPWIK – szefa chłopców „od zakręcania zaworu”.
Naładowana do granic, pozdrawiam pana Mistrza z całego serca. Robię to z takim hukiem, że uzyskuję anulowanie faktury wystawionej za „zakręcenie zaworu”. Niestety jednak nie przekonałam Mistrza żeby przysłał mi innych chłopców w celu naprawy awarii.
Godzina 15.40
Pięknie! Zostałam z dwójką dzieciaków i łącznie trzynastoosobową ekipą budowlańców i koparkowych bez kropli wody.
Dzwonię po kolei do wszystkich fachowców znalezionych w Internecie.
W czasie moich poszukiwań panowie od wyrównania terenu mają „zasłużoną” przerwę. Siedzą pod drzewem, rzucają „dla odmiany” mięsem, palą i deliberują. Nie ruszą z pracami dopóki nie znajdę kogoś, kto usunie awarię hydrauliczną.
– Pani! – Najbliższy termin to za dwa dni! – odpowiadają mi hydraulicy przez telefon.
Godzina 16.15
Zdesperowana łączę się ponownie z Mistrzem MPWIK, tym razem spuszczam z tonu i zmieniam taktykę. Biorę go na litość.
Bałaganie, rozpacz, a potem (nieudawana) histeria i argumenty typu:
„MATKA… DZIECI… SUSZA…” przynoszą zamierzony efekt.
Mistrz zgodził się na prywatną fuchę.
Godzina 16.50
Panowie hydraulicy z rozkazu Mistrza docierają do nas ponownie, ale tym razem wraz z ciężkim sprzętem. Kolejnym w moim „ogródku”.
4-latkowi, gdy tylko zobaczył nową dostawę koparek, na powrót wrócił humor. Zapomniał o stracie fontanny i wziąwszy się za łopatę przyłączył się do prac.
Godzina 17.00
Zniesmaczeni oczekiwaniem panowie od wyrównywania terenu, w pretensjach do mnie (!), że tak długo to trwa, schodzą z budowy. W sumie się nie dziwię, fajki im się skończyły, pić nie ma czego.
Godzina 18.00
Hydraulicy z MPWIK swoją koparką dokopują się do korzenia po 100- letniej lipie, już kiedyś przez kogoś wyciętej. Chcąc wyrwać ten korzeń pan koparkowy wyrywa jednocześnie kawał podmurówki oddzielającej nasz ogródek i naszego przeuroczego sąsiada. O rety! Będzie draka!
Godzina 20.00
W końcu, po kilku godzinach kopania, łatania, spawania panowie hydraulicy skończyli naprawiać awarię i puścili nam z powrotem wodę. O wystawionym rachunku nie wspomnę żeby się ponownie nie denerwować.
Godzina 20.30.
Uruchamiam taśmę kąpania dzieci, przebierania ich w pidżamki i oczywiście karmienia.
Kiedy kończę, do domu wchodzi uśmiechnięty mąż Prawnika na macierzyńskim.
– Dzień dobry kochanie! Jak minął wam dzień?