Trudny żywot pierwszoklasisty i jego rodzica

Wiem, że się ostatnio rzadziej do was odzywam, ale bynajmniej nie dlatego, że się obraziłam. Mam z tego powodu poczucie winy, ale dosłownie nie wyrabiam na zakrętach. Ot i cała tajemnica.

Mój młodszy syn zaczął edukację przedszkolną (i to jest do przeżycia, choć swoje implikacje ze soba niesie), ale ten starszy poszedł do pierwszej klasy szkoły publicznej (i tu już znacznie gorzej). A ja niedługo wyląduję w Tworkach (całe szczęście mam niedaleko).

Edukacja w przedszkolu
Pracujesz, masz dziecko w przedszkolu, jesteś zaganiana, zmęczona i czasem nie wiesz jak się nazywasz? Może tego jeszcze nie wiesz, ale czas przedszkola to Eldorado dla rodziców. Oczywiście na etapie przedszkola możesz nie zdawać sobie z tego sprawy (to normalne), ale jak tylko wkroczysz w etap szkoły przekonasz się boleśnie, że to jeszcze nie był szczyt twoich możliwości.

Przedszkolaka odprowadzasz rano do grupy, pomagasz przebrać kapcie i machasz na do widzenia. Na miejscu przedszkolak je śniadanie, obiad, podwieczorek, potańczy, poćwiczy, pouczy się języka obcego. Jak masz kaprys, to zapiszesz go dodatkowo na ceramikę, czy inną robotykę. Wszystko odbywa się w ramach zajęć przedszkolnych, a twoim zadaniem jest tylko pamiętać, żeby odebrać dziecko o czasie. A mimo to wydaje ci się, że doba za krótka.

Drogi rodzicu, doceń ten etap, bo wkrótce odczujesz na własnej skórze, że doba może być jeszcze krótsza. Kiedy? Wtedy, kiedy twoje dziecko pójdzie do pierwszej klasy szkoły publicznej. Moje właśnie poszło. Listopad za pasem, a ja wciąż nie mogę wejść w nowy rytm.

Szkoła, czyli hurtownia
Reforma edukacji, pt. 6-latki do szkoły wywołuje nadal wiele kontrowersji, a w szkołach spowodowała sporo zamieszania, co przyznają same szkoły.
Za moich czasów – mimo, że urodziłam się w tzw. wyżu demograficznym – były 3 klasy pierwsze A,B,C. Tymczasem okazuje się, że na skutek reformy w niektórych Warszawskich szkołach należało zorganizować klasy od A-P. W jednej szkole! Jak tak dalej pójdzie, to niebawem zbraknie alfabetu ;(
Za wprowadzeniem reformy edukacji rzekomo stała konieczność „dorównania” polskiej edukacji do poziomu edukacji w innych krajach zachodnich.

O tym, że jest to jedna wielka ściema pisałam we wpisie Głos w sprawie 6 latków. Rzeczywiste powody wprowadzenia reformy są zupełnie inne, ale nie chcę się powtarzać. Kto chce może o nich poczytać we wczesniejszym wpisie.

Konsekwencje reformy są jednak takie, że najzwyczajniej w świecie pogorszyła się jakość nauczania dzieci i to mogę osobiście potwierdzić jako mama ucznia pierwszej klasy.

Mało kto wie, że reforma uderza także w 4 latki, które dzięki nowelizaji ustawy są z kolei objęte obowiązkiem przedszkolnym. Obowiązek ten niestety często nie jest realizowany w przedszkolach – bo te są likwidowane z braku pieniędzy – ale w oddziałach szkolnych przy gimnazjach, a czasem nawet przy liceach. Wyobraźmy sobie tłum gimnazjalistów z i ich problemami, a pośród nich na korytarzach pałętające się 4 latki…

Jak nie nazywać takiej placówki inaczej niż „hurtownią dzieci”?

Wieczorowa podstawówka
Jak zorganizować nauczanie dla tylu klas pierwszych zważywszy na dodatek na to, że pierwszaki to nie jedyni uczniowie szkoły? Ponieważ sale klasowe nie są z gumy, dzieciaki uczą się na zmiany, czasem dwie, czasem trzy, a czasem jeszcze więcej. Dzieci chodzą do szkoły na godz. 13 lub później (!).

Ponieważ większość rodziców pracuje i tak odprowadza dzieciaki na godz. 8 do szkoły i pozostawia je w świetlicach. Kto spędził w tym świetlicowym hałasie choćby 5 minut, ten wie co to za atrakcja. Panie, które tam pracuja moim zdaniem powinny otrzymywać do wynagrodzenia tzw. „szkodliwe”, czyli rekompensatę za trud i znój, którego tam doświadczają. Dzis zostałam trochę dłużej, żeby zapłacić za pobyt dziecka w świetlicy (u nas to jest płatne…). Dziesiątki tryskających energią dzieci w jednym pomieszczeniu, w którym uchylony jest jeden lufcik w oknie. Widziałam, że któreś z nich nawet chciało odrobić pracę domową, ale na moich oczach się poddało. Jak w takim huku pozbierać myśli? Sama na ogół staram się tam nie wchodzić, tylko macham mojemu synowi przez szybkę i z ulgą oddalam się od tego miejsca. Czy taki przeciętny 6 latek, po tym jak spędzi całe dopołudnie w świetlicy jest jeszcze w stanie przytomnie współpracować z nauczycielem do godziny 17? A potem jeszcze odrobic zadanie domowe?

Poziom kształcenia
Na stronach MEN przeczytasz o tym, że szkoły są świetnie przygotowane na przyjęcie 6-latków. Dostosowały krzesełka, poziom nauki, zapewniły psychologów, itd. A jak to wygląda w praktyce? Okazuje się, że chyba jedyną rzeczą jaka MEN zrobiła w kierunku przystosowania szkół do 6 latków – to obniżyła poziom nauczania!

Tak dobrze czytasz. Reforma, która w założeniu wprowadzono po to by „dorównać do Europy”, sprawiła, że w pierwszej klasie nauczyciele przerabiają materiał dla zerówki. A więc rysują szlaczki i liczą….do 10. To nie jest żart do dziesięciu.

Mój syn sumuje i odejmuje do 10 od jakichś dwóch lat. W tej chwili uczę go na własną rękę mnożyć i dzielić do 100. Przyznaję, że ma talent do liczenia, bynajmniej nie po mamie. Jednak nawet gdybym nie chciała opierać się na jego przykładzie, to widzę, że wszystkie dzieciaki bez problemu liczą do 10 już w przedszkolu, a więc na pewno – jeśli chodzi o matematykę, to pierwsza klasa będzie dla nich stratą czasu.

Co jeszcze robi MEN żeby podnieść poziom nauczania?
Ministerstwo, któremu na sercu leży jakość kształcenia ucięło siatkę godzin szkolnych z 24 do 22 tygodniowo. Ot logika!

Dzieci mają więc rażąco niski poziom w szkole (mówię o pierwszej klasie, dalej jeszcze nie wiem, ale nie podejrzewam, żeby było lepiej skoro np. w programie jest tylko 1 godzina historii tygodniowo), są zmuszone przerabiać materiał, który znają z zerówki, a nauczyciele nawet gdy mają ambicje wyjść poza program, zwyczajnie brakuje im na to czasu. W efekcie zadają dzieciom (i rodzicom) liczne prace domowe. No i to jest kolejna zmora. Jak zmusić dziecko, żeby po całym takim dniu o godzinie 18 albo i jeszcze później chętnie odrabiało lekcje domowe? Ktoś ma jakiś pomysł? To niech się podzieli.

Posiłki
To nie koniec problemów szkół związanych z reformą MEN. Szkoły stanęły przed kolejnym dużym wyzwaniem. Wyobraźcie sobie szkolne stołówki w sytuacji, gdy szkoła ma kilkadziesiąt a nawet kilkaset uczniów klas pierwszych. Jak zorganizować wydawanie posiłków, tak żeby te setki dzieci dały radę się najeść w porze obiadowej? Proste! wydłużyć porę obiadową. W szkołach gdzie jest po kilkanaście pierwszych klas, obiad wydaje się już od rana… żeby wszystkie dzieci w szkole zdążyły zjeść przed pójściem do domu. Przecież wiadomo, że głodne są nie tylko pierwszaki, inne też by chciały skorzystać ze stołówki.

Warto też wspomnieć o jakości serwowanego jedzenia, bo kiedy media się rozpływają nad prężnymi działaniami pani Minister Edukacji o tym, jak dzielnie walczy z drożdżówkami w sklepikach szkolnych (po tym jak jej własne Ministerstwo zakazało wcześniej ich sprzedaży) o jakości posiłków na stołówkach mówi sie już niewiele.

Decyzją poprzedniego MEN w publicznych szkołach odgórnie postanowiono wyremontować szkolne stołówki i kuchnie, oczywiście za publiczne pieniądze. Wydano na ten cel nie małe środki. Cel jak najbardziej słuszny. Jednak ponieważ nie ma czegoś takiego w Polsce jak kontynuacja polityki, tak więc już kolejny Minister zezwolił na to, żeby szkoły mogły dzierżawić te kuchnie zewnętrznym firmom cateringowym. Co w tym złego? O ile podstawowym celem kuchni prowadzonej przez publiczną placówkę szkolną jest dobrze nakarmić dzieciaki (nie musi się kierować zyskiem, bo ma inne cele publiczne do zrealizowania), o tyle prywatne firmy przecież nie prowadzą tego biznesu pro publico bono, ale kierują się przede wszystkim właśnie zyskiem (co trudno mieć im za złe). W efekcie, jeżeli rodzic płaci za obiad firmie cateringowej 10 zł, to firma ta część z tych pieniędzy musi przeznaczyć na czynsz dzierżawny, który płaci na rzecz szkoły, część musi stanowić zysk dla firmy serwującej posiłki, a na sam posiłek zostaje przykładowo już tylko jakieś 4 zł. Co można przygotować za 4 złote? Bardzo często jakąś trudną do przełknięcia, niezidentyfikowaną papkę w dodatku wydawaną w porze śniadania z powodów, o których pisałam. Tak na marginesie, czy wiecie, że prawo przewiduje minimalną stawkę żywieniową dla wieźniów, ale ne ma już czegos takiego odnośnie uczniów? Uczniom można już podać wszystko. Byle budżet się dopiął.

Emocje 6latka

6 – latkom naprawdę trudno odnaleźć się w tym huku, zgiełku. W mojej ocenie wiele z nich zwyczajnie nie dojrzało do tego, żeby mierzyć się ze szkołą, starszymi dzieciakami, rywalizacją, nie wspomnam już o arcyciężkim tornistrze.

Stanowczo nie zgadzam się z opinią pani „psycholog i superniani w jednym”, która stała się „twarzą reformy”, a która prezentuje dość osobliwy pogląd, jaki podsumować można jednym zdaniem. „Jeśli dziecko w wieku 6 lat nie jest gotowe do podjęcia nauki w szkole to winę za to ponoszą jego rodzice”.

Osoba o wyksztalceniu psychologicznym, uchodząca za autorytet w dziedzinie wychowania dzieci „dla dobra sprawy” zdecydowała pominąć okoliczność, że jednak nie wszystko zależy od sposobu wychowania przez rodziców, że rozwój dzieci jest kwestią indywidualną i cynicznie ignoruje fakt powszechnie znany w psychologii dziecięcej, że właśnie w wieku 7 lat dzieci doświadczają swego rodzaju skoku w rozwoju.

O ile wcześniej dzieci nie są w stanie skoncentrować uwagi na dłużej niż 20 minut, tym bardziej nie są w stanie wysiedzieć 45 minut w jednym miejscu, mają trudności z rywalizacją, brakuje im umiejętności pogodzenia się z porażką, a często nie do końca jeszcze czują czy są prawo czy leworęczne, a więc trwa u nich w najlepsze proces tzw. lateralizacji, tak po ukończeniu 7 lat większość z tych problemów rozwiązuje się samoistnie dzięki temu, że … dziecko dojrzało.

Nie jestem psychologiem i oczywiście można mi zarzucić, że się na tym nie znam. Ale tak się składa, że mam w domu niespełna 7 latka i moje obserwacje całkowicie potwierdzają to, na co powszechnie się wskazuje.

Oczywiście, że u niektórych dzieci taki skok rozwojowy może nastąpić wcześniej i te dzieci, zgodnie z tym, co pisałam wcześniej, powinny one móc rozpocząć wcześniej edukację do szkoły, jeśli ich rodzice mają taką wolę, ale mówimy tu o pewnej normie. Normie, która tłumaczy dlaczego większość 6 latków, które zostały już objętych reformą edukacji, nie radzą sobie z zajęciami w szkole, jest zniechęconych do edukacji, nie mówiąc już o samych rodzicach, którzy bardzo często żałują że dali się zwieść zapewnieniom o rzekomej gotowości szkół i ich pociech i gdyby mogli zadecydować jeszcze raz – postąpiliby inaczej. Czy wiecie, że są takie sytuacji, gdzie cały rok powtarza klasę pierwszą? To tak na marginesie.

Prawnik na macierzyńskim i nowe wyzwania

Wracając do Prawnika na macierzyńskim. Żaden Minister, czy inna jego papuga nie jest w stanie mnie przekonać do swoich kłamliwych zapewnień, bo tak się składa, że jestem rodzicem i wiem z czym się borykam. Mogę zweryfikować każdą forsowaną przez rząd oraz media teorię na temat 6latka w szkole. I robię to codziennie.

Mój syn należy do tej grupy dzieci, które uczą się „wieczorowo„. Jego tornister na pewno wagowo przekracza wszelkie normy dopuszczalne dla takiego dzieciaczka. Mimo, że zainwestowałam w najlepszy i podobno najlżejszy, sama go z trudem niosę. Do tornistra pakuję mu kanapki, wodę, cały ten ekwipunek pt. przybory do pisania, mazania, nożyczki oraz zeszyty i książki. Książki i zeszyty musi zabierać do domu, bo ma w nich wiecznie zadaną pracę domową. Ile mogę, ten tornister za niego dźwigam, a potem ze zgrozą patrzę jak wygina mu się te mały, wiotki kręgosłup, kiedy odwraca się do mnie i mi macha w drodze na świetlicę.

Być może zbyt gorliwie, zapisałam go na dodatkowy angielski. Nie wiem czy to był dobry pomysł. Powoli zaczynam żałować, bo teraz oprócz, szlaczków i słupków matematycznych (których przecież nie mogę odpuścic i pozwolić żeby się cofnął w matematycznym rozwoju, skoro ma taki zapał), odrabiamy po nocach jeszcze angielski. Nie wiem ile tak pociagniemy. Ponieważ w szkole ma tylko 2 godzinki WFu, zależało mi żeby jeszcze na tym, żeby uczestniczył w zajęciach ruchowych. Bywa, że kończy je o 20.30. Wtedy dopiero wracamy i odrabiamy pracę domową.

I tym sposobem pożaliłam się wam trochę i mam nadzieję choć trochę usprawiedliwiłam swoje rzadsze wpisy. Niezmiennie jednak stale o Was myślę ;).

about author

admin

related articles