Rozmyśliłam się. Proszę oddać moje pieniądze!

Ładujemy tony produktów do koszyka, kupujemy je oczywiście za „promocyjną” cenę, zabieramy do domu, gdzie dochodzimy do wniosku, że połowa właściwie nie jest nam do niczego przydatna. Odnosimy zakupiony towar z powrotem do sklepu, działając w przekonaniu, że mamy do tego święte prawo. Często się jednak mylimy.

śniegowce a’la Spiderman

Wyprawa po śniegowce a’la Spiderman

Wielka promocja od czwartku!!! Śniegowce dziecięce w rozmiarze 27, czyli takie, jakich potrzebuję dla pierworodnego. Postanowiłam więc zgłosić się do marketu, który skusił mnie wcześniej gazetką. Swoją drogą skuteczny sposób na reklamę!

Jestem na miejscu. Razem ze mną oczywiście pierworodny z młodszym bratem, bez których ostatnio się nigdzie nie ruszam. Jeden z nich dzięki Bogu jeszcze śpi zwinięty w kłębek na dnie marketowego wózka, a drugi, który też wlazł do tego samego wózka, wisi nad tym pierwszym i czyni wszelkie wysiłki żeby go obudzić. Na razie w tych wysiłkach jest na szczęście nieskuteczny. Rozglądam się nerwowo po półkach. Są! Nie dość, że pasują rozmiarem (chyba pasują, bo 4 latek prawdy nie powie), to jeszcze w barwach Spiderman’a, a więc jest szansa, że da je sobie założyć bez marudzenia.

Po śniegowcach jeszcze tylko pieczywo, masło, mąka, wędliny, jogurty, 100 kolejnych artykułów, no i na koniec mleko w ilości jak dla pułku. To wszystko próbuję upchnąć do sklepowego wózka gdzieś pomiędzy dwójką wierzgających dzieci. Jeśli została wolna szczelina, zatykam ją kolejnym mlekiem. Resztką sił pcham ten cały kram do kasy. Wprawdzie znosi mnie na lewo, ale uparcie ciągnę ten wóz do kasy numer 3, bo pan stojący bezpośrednio przede mną ma tylko jeden produkt.

Jeśli w sklepie pełnym promocji stoi klient z jednym tylko produktem niech wam się zapali czerwona kontrolka. Mnie się niestety nie zapaliła.

Jeszcze tylko 5 osób (każda z podobnie wypełnionym wózkiem) i słusznej postury pan z jednym produktem i już będę mogła cały ten kram wypakowywać na taśmę, z taśmy do koszyka, z koszyka do samochodu, z samochodu do domu, itd.

Niespodzianka przy kasie…

Po jakimś kwadransie pacyfikowania pierworodnego i zagadywania młodszego, wszystkie zakupy szczęśliwie wyłożyłam na taśmę i dosłownie witałam się już z gąską. Wtedy właśnie do kasy dotarł pan z jednym produktem. Tym produktem była zielona pidżama, o której za chwilę miałam się wiele dowiedzieć. Pan zaczął spokojnym tonem informując kasjerkę, że tydzień temu tu był i to kupił, ale… jest za małe!

Pani grzecznie odpowiada, że kupując pidżamę pan powinien był zwrócić uwagę na rozmiar. Pan jednak jest nieustępliwy. Żadne argumenty go nie przekonują. Ewidentnie nie chce już tej pidżamy!

Teraz przechodzimy do części drugiej – pan wyciąga pidżamę z opakowania. A niech to… Przykłada górę od kompletu do swojego obłego tułowia i kieruje wymowne spojrzenie na kasjerkę. No nie mówiłem?

Faktycznie, przyznaję w myślach, nie ma takiej opcji, żeby w to wszedł, ale czy akurat mnie musiało to spotkać? Za 15 minut muszę być w domu, bo wybije nieubłagalna godzina karmienia. Jeśli się spóźnię, to mój czteromiesięczny syn urządzi mi taką scenę, że pchanie tego całego, ściągającego na lewo kramu, wycieranie potu z czoła, wyciąganie z rąk starszego wszystkich po drodze mijanych paluszków i chipsów, i odkładanie tego z powrotem na półki nie będzie już moim jedynym problemem.

Widzę, że zapowiada się na dłuższą akcję. Za mną ustawiły się już kolejne wózki, których zawartość też już leży na taśmie, tuż za moimi śniegowcami w barwach Spiderman’a w rozmiarze 27. To koniec. Jestem uwięziona.

Po 10 minutach sporu pomiędzy kasjerką i panem, w którym to sporze wszyscy w kolejce mieliśmy przyjemność uczestniczyć, do kasy nr 3 podszedł kierownik sklepu. Przekazał panu informację, że niestety nie może mu oddać 59,90 zł w zamian za zwróconą pidżamę, bo nie ma na to zgody, ale może zaproponować, że przyjmie pidżamę z powrotem, a pan zrobi dowolne zakupy za ww. kwotę.

Super, myślę sobie, no to mamy problem z głowy. Idź pan już stąd.

Niestety nie poszedł.

Powiem tylko, że był nadal bardzo niezadowolony, a klienci w kolejce za mną głośno wyrażali swoje oburzenie. O dziwo nie z tego powodu, że przez pana od pidżamy stoją w kolejce już ponad 10 minut dłużej niż trzeba i że w tym czasie muszą wysłuchiwać płaczu czteromiesięcznego dziecka, które właśnie przeszło w fazę ON. Ale z tego, że to jest nieuczciwa polityka wobec konsumenta, zmuszająca klienta do robienia zakupów!

Nie wytrzymałam. Ludzie! Jest wprost przeciwnie! Całuj pan kierownika w łapkę i śmigaj między półki, bo masz aż 59,90 zł do wydania!

Rynek konsumenta dziś a 20 lat temu

Z ogromną satysfakcją obserwuję, jak w Polsce zmienia się rynek konsumentów i jak skutecznie doganiamy rozwiązania znane dotychczas tylko w zachodnich cywilizacjach. W ostatnim dziesięcioleciu drastycznie zmieniło się podejście zarówno sprzedających, jak i kupujących. Oczywiście na korzyść tych drugich.

Stale mam w pamięci jedną sytuację z mojego dzieciństwa, z początków lat dziewięćdziesiątych, kiedy to moja mama kupiła mi wymarzoną parę butów w kołobrzeskim sklepie obuwniczym. Były to tzw. „depeszki” (czy ktoś jeszcze je pamięta?). Radość przeogromna, bo ten, kto sięga pamięcią wie, że w tamtym okresie kupić „modne” i porządne buty to nie była łatwa sprawa. Niestety zakupione depeszki okazały się mniej więcej tak trwałe, jakby wykonano je z kartonu, stąd w ciągu dwóch dni wróciłyśmy do tego sklepu celem złożenia reklamacji. Właściciel sklepu był zbulwersowany tym, że mamy czelność prosić go o naprawę lub zwrot pieniędzy. Zdenerwował się do tego stopnia, że z hukiem wygonił nas ze swojego przybytku. Trafił wyjątkowo źle, bo choć ja się jeszcze na prawie nie znałam (kto wie czy wówczas coś we mnie nie zakiełkowało :)), to moja mama postawiła sobie za punkt honoru odzyskanie dla mnie butów i utarcie nosa sprzedawcy modnego obuwia. Była tak skuteczna, że dnia następnego w lokalnej prasie pojawiło się zdjęcie kołobrzeskiego sklepu i jego wystawy wraz z opisem całej sytuacji. Dziw dziś bierze, że ktoś wówczas zdecydował się napisać o tym artykuł na dwie kolumny i że zrobiła się z tego taka afera. Tego dnia dumne wkroczyłyśmy z gazetą do sklepu. Mama bez słowa i z gracją położyła gazetę na ladzie. Oczywiście otwartą na odpowiedniej stronie.

Mina sprzedawcy – bezcenna!!!

Nie muszę chyba dodawać, że z miejsca przyznał nam prawo do złożenia reklamacji.

Dziś nie trzeba się uciekać do takich sposobów. Coraz częściej wiemy, jakie prawa nam przysługują i większość sprzedawców je respektuje. Jest jednak małe „ale”.

Niezgodność towaru z umową

Kiedy konsument osobiście nabywa towar w sklepie (nie przez telefon, Internet itd., bo tu są osobne regulacje, częściowo przeze mnie wspomniane w poprzednich wpisach), a w domu odkrywa, że towar ma wady i nie nadaje się do umówionego użytku, ma dwa miesiące od odkrycia tego faktu na zawiadomienie sprzedawcy i zwrot towaru. W prawniczej nomenklaturze nazywa się to niezgodnością towaru konsumpcyjnego z umową. W opisanej przeze mnie sytuacji z pidżamą mielibyśmy z tym do czynienia gdyby np. pidżama nie miała jednej nogawki albo była dziurawa.

Jeżeli do tego dojdzie, kupujący zasadniczo może żądać doprowadzenia towaru do stanu zgodnego z umową przez nieodpłatną naprawę albo wymianę na nowy. Nieodpłatność oznacza, że sprzedawca ma również obowiązek zwrotu kosztów poniesionych przez kupującego, w szczególności kosztów demontażu, dostarczenia, robocizny, materiałów oraz ponownego zamontowania i uruchomienia (jeśli mowa o innych niż pidżama produktach).

Jeżeli sprzedawca nie odpowiedział w żaden sposób kupującemu w terminie 14 dni, uważa się, że uznał jego żądanie za uzasadnione.

Co istotne, sprzedawca odpowiada za niezgodność towaru konsumpcyjnego z umową jedynie w przypadku jej stwierdzenia przed upływem dwóch lat od wydania tego towaru kupującemu. Jeśli kupujemy rzecz używaną, sprzedawca może ten termin skrócić, jednakże nie poniżej jednego roku. Osobną kwestią, jest udzielenie gwarancji. Oprócz bowiem powyższych uprawnień, które wynikają z ustawy o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej, sprzedawca może dodatkowo udzielić konsumentowi gwarancji na towar, która wydłuży odpowiedzialność sprzedawcy lub ją rozszerzy.

Tak właśnie wygląda sytuacja, kiedy zakupiony towar ma wady.

Jeśli produkt jest wolny od wad

To „ale”, o którym pisałam wyżej dotyczy sytuacji, w której towar nie posiada wad, a nam się po prostu odwidziało.

Od razu wyjaśnię, że fakt że nie możemy się wcisnąć w za małą pidżamę nie stanowi jeszcze o jej wadzie. Jeżeli pidżama była w rozmiarze, o którym była mowa na opakowaniu, miała dwie nogawki i dwa rękawy i nie posiadała żadnych innych uszkodzeń, to w błędzie są wszyscy ci, stojący za mną w kolejce i pan z pidżamą w ręku, którzy sądzą, że „psim” obowiązkiem sklepu jest ją z powrotem przyjąć i zwrócić mu pieniądze.

Owszem jesteśmy przyzwyczajeni do takich procedur, bowiem obecnie coraz więcej sklepów reklamuje się w ten sposób, że przyjmuje zwrócony, a niewadliwy towar w ciągu 14 czy nawet 30 dni od zakupu za okazaniem dowodu zakupu. Nie jest to spowodowane obowiązkiem wynikającym z prawa, ale wynika z chęci bycia konkurencyjnym. Niektóre markety budowlane poszły nawet jeszcze dalej, bo można im zwracać niezużyty towar nawet w ciągu roku od zakupu!!! Chwała im za to – sama nieustannie odnoszę im zbędne listwy i gwoździe! Mam do tego prawo tylko dlatego, że takie uprawnienie było częścią oferty sklepu, a nie dlatego, że przysługuje mi ono z mocy z ustawy.

Reasumując, sklep który zgodził się na wymianę zielonej pidżamy na dowolny produkt, wcale nie musiał tego robić. Na nieszczęście dla mnie pan tego nie docenił. Akcja z pidżamą miała jeszcze potrwać, dlatego rada nie rada zmuszona byłam spakować śniegowce a’la Spiderman i cały ten kram z taśmy z powrotem do wózka i poszukać innej kasy.

Niech ten wpis będzie przestrogą dla wszystkich Świętych Mikołajów, którzy wspaniałomyślnie planują już świąteczne zakupy w galeriach.

Pytanie tylko czy Święty Mikołaj to jeszcze konsument czy może już przedsiębiorca?

****

post scriptum

Pan z pidżamą nie był zniedołężniałym biednym staruszkiem,

Starszy syn umieszczony został przeze mnie w wózku w miejscu specjalnie przeznaczonym dla dzieci siedzących, zaś młodszy (czteromiesięczny) podróżował siedząc w swoim nosidełku. Ergo żadne z nich nie przyczyniło się do zwiększenia zabrudzenia wózka 😉

To jest wpis o prawach konsumenta – mile widziane komentarze na ten właśnie temat.

about author

admin

related articles