Odszkodowanie za spowodowanie wypadku na nartach

Czyli potencjalne zagrożenia prawne związane z rozbrykanym 4-latkiem na stoku.

Małe smerfy, o wzroście max. 110 cm, śmigające na własnych nartkach pomiędzy nogami dorosłych, zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie. Uwielbiałam patrzeć jak ich krótkie, koślawe, zapakowane w kombinezon nóżki genialnie amortyzują wszelkie hopki i muldy. Wydaje się, że robią to praktycznie bez żadnego wysiłku.

Dlaczego mnie się tak nie udaje skoro ćwiczę już któryś sezon z rzędu?

Dziecko w całej tej narciarskiej oprawie wygląda trochę jak przybysz z innej planety. To za sprawą głowy, która w kasku jeszcze bardziej niż zwykle wydaje się nieproporcjonalnie duża. I jak na obcego przystało, zazwyczaj nieziemsko szybko jedzie, jest nieskalane strachem i wyobraźnią. Kiedy upadnie, to na ogół śmieje się z tego powodu do rozpuku. W końcu do ziemi ma niedaleko i wygląda na to, że te upadki sprawiają mu więcej frajdy niż szkody.

Tymczasem ilekroć ja gruchnę o ziemię, to mam wrażenie, że lawina jest już w drodze.

W każdym razie, teraz już wiem, że widok takiego pędzącego smerfa rzeczywiście jest zachwycający tylko pod jednym warunkiem – że nie jest to twój osobisty smerf!

HAMUJ! JEDŹ PŁUGIEM! STÓÓÓJ!!!

Widzę, że mój smerf mknie na dół z uśmiechem na twarzy. Pędem zbliża się do jakiegoś gościa z wąsami, po czym całkowicie z tego powodu ubawiony, przejeżdża mu prosto po jego nowiutkich nartach. Nie wzruszyło go to, jedynie spowolniło, bo i tak zjechał na dół. Przestraszona patrzę na reakcję gościa i od razu w myślach analizuję.

Ryzyka prawne na stoku

Mina wąsatego wskazuje, że jak nic zaraz pozwie mnie o odszkodowanie z powodu uszkodzenia swojego – już na pierwszy rzut oka oceniam, że bardzo drogiego – sprzętu.[1]

Przychodzi mi do głowy tylko jedno rozwiązanie prawne. Jeżeli tylko wykazałabym, że mój syn wprawdzie zniszczył ten sprzęt, ale zrobił to w celu odwrócenia grożącego mu niebezpieczeństwa, np. uciekałby przed niedźwiedziem polarnym, nie byłabym odpowiedzialna za tę szkodę!

Warunkiem jest, żeby ratowane dobro – czytaj moje dziecko – było oczywiście ważniejsze aniżeli dobro naruszone – czytaj narty wąsatego.

Tę przesłankę z pewnością udowodnię, ale jak wykażę niedźwiedzia? [2]

Porzucam tę bezsensowną myśl niezwłocznie, bo nagle obserwowany przeze mnie wąsaty ni z tego ni z owego traci równowagę i osiada na swój dość ciężkawy tyłek, czym powoduje, że drogie narty najpierw się plączą, a następnie posłusznie wypinają, szczęśliwie unikając złamania.

Pięknie! Odszkodowanie za narty to będzie tylko wstęp – pomyślałam.

Ponieważ już jakiś czas minął odkąd smerf przejechał mu po nartach, zakładam że gość upadł już chyba tylko ze zdziwienia, że jakiś sięgający do kolan knypek go wyprzedził, w dodatku bezczeszcząc jego narty. Niemniej, nie ma to znaczenia, bo jego prawnik zapewne zdoła udowodnić związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy przejechaniem po nartach, a tą opóźnioną reakcją w postaci upadku.

A więc, nie daj bóg, żeby doszło przy tym wszystkim do uszkodzenia ciała wąsatego, np. złamania nogi lub biodra. Naprawienie szkody w takim przypadku obejmowałoby wszelkie wynikłe z tego powodu koszty. Na żądanie wąsatego musiałabym pewnie wyłożyć z góry sumę potrzebną na leczenie. A jeżeli wąsaty stałby się inwalidą? Także sumę potrzebną na koszty przygotowania do innego zawodu.

Bazując na zawodowym doświadczeniu, realistycznie zakładam, że jego uniesiony gniewem wąs oznacza, że facet już się przymierza do tego, jak mi dowieść, że częściowo utracił zdolność do pracy zarobkowej albo, że zmniejszyły się widoki powodzenia na przyszłość żeby zażądać ode mnie renty.[3]

Co robić? Podjechać do niego i zaoferować mu pomoc w powstaniu, czy może odwrócić się w inną stronę i udawać, że to nie moje dziecko? Jednak moje dziecko właśnie się zatrzymało. Jakieś 10 metrów poniżej siedzącego na śniegu wąsatego. I nie ma już wątpliwości, że teraz krzyczy do mnie.

Mamo! Mamo! Widziałaś moje krowy w akcji?!

Tym samym zaprzepaścił moją szansę na wybranie opcji odwrotu, z której to opcji zresztą i tak pewnie bym nie skorzystała. No cóż, let’s face it!

Podjeżdżam nieśpiesznie do wąsatego, silę się na najlepszy uśmiech, na jaki mnie stać.

Nic się panu nie stało? Najmocniej pana przepraszam za to dziecko. Wygląda na to, że ono jest moje, jak pan pewnie już zresztą zauważył ;).

Ale wąsaty, po chwili kiedy zdążył już ochłonąć wygląda raczej na ubawionego. Sprawnie wstał o własnych siłach nie korzystając nawet z mojej pomocy.

Nie, nic mi się nie stało. Nie ma sprawy. Jednak szatan z tego pani synka! Pognał jak strzała. Zdaje się, że teraz nudzi się tam na dole czekając na panią.

Uff. Wąsaty okazał się równym gościem. W dodatku ma poczucie humoru.

Jestem uratowana!

***

Ja ci dam krowy, ty mały szatanie.

Jeszcze jeden taki numer, schodzimy z pastwiska i parkujemy w oborze!

about author

admin

related articles