MATKA. To jeszcze człowiek, czy już robot?

MATKA. To skomplikowany i wielofunkcyjny twór. Cechy pożądane: umiejętność znakomitej organizacji czasu, zdolność do zarządzania 200 tematami na raz, wrażliwość, podzielność uwagi, empatia, anielska cierpliwość, zdolność przewidywania, duży refleks, umiejętności negocjacyjne, stoicki spokój, dobra komunikacja z otoczeniem, odporność na brak snu, nerwy ze stali. Czy da się temu wyzwaniu sprostać?

Syf, kiła i mogiła

Wstałam rano i stwierdziłam, że tak dłużej być nie może. Wchodzi się do tego przybytku jak do obory! Pilnie potrzebuję wieszaka w korytarzu i półki na buty. Cud, że drzwi się w ogóle domykają. Jak to możliwe? Czteroosobowa rodzina, w tym jedna sztuka jeszcze niechodząca i nieposiadająca własnego obuwia, a w przedpokoju jedna wielka masakra. Wygląda tu jak w przedsionku jakiegoś akademika. Skąd tego tyle? Nie ogarnę tych klamotów bez odpowiednich mebli.

Muszę to zrobić jeszcze dzisiaj. To postanowione. Tylko, że jest niedziela. Gdzie ja w niedzielę dostanę coś od ręki? Mam! Przecież całkiem niedaleko znajduje się sklep, w którym zaopatruje się 15% szwedzkich obywateli i 100% polskich. No jasne! Tam znajdę wszystko, czego potrzebuję. Półkę, szafkę, wieszak, a jak mnie poniesie to może dokupię jakieś kieliszki. Nie wiem jak to się dzieje, ale mam wrażenie jakby z tygodnia na tydzień ich ubywało. Co jest grane? Czy to ten sam złośliwy krasnoludek, który powoduje, że z pralki wyciągam same nieparzyste skarpety? Nieważne, ale kieliszki wypadałoby dokupić.

Procedurę wyjścia czas zacząć

No dobra, plan jest genialny. Podam tym dwóm kitajcom jakieś śniadanie i rozpocznę żmudną procedurę przygotowywania towarzystwa do wyjścia. A wyjście z czterolatkiem i 7 miesięcznym dzieckiem na raz i w środku zimy nie należy do rzeczy przyjemnych i łatwych. O Boże! Ile śniegu napadało! Najpierw wypadałoby odśnieżyć auto. Ale kto przypilnuje kitajców? Nie, odśnieżę jak już wyekspediuję ich na zewnątrz.

Najpierw śniadanie. Starszemu płatki na mleku, koniecznie w miseczce ze złomkiem, młodszemu mleko bez płatków, koniecznie we flaszce ze smoczkiem o średnim otworze. Trzeba to jakoś zgrać z następną porą karmienia. Wiadomo, że za jakieś dwie i pół godziny młodszemu włączy się ponownie ssanie. Ze starszym pół biedy – zawsze mam w odwodzie jakieś ciastko w torebce. Ale z młodszym to już wyższa szkoła jazdy. To trzeba wszystko dokładnie obliczyć i zaprogramować działania na najbliższe kilka godzin. Bierze się pod uwagę nie tylko upływający czas, ale porę dnia, obfitość poprzedniego posiłku, to ile z tego posiłku zostało zjedzone, czy coś zostało wydalone, czy dziecko było przepojone, aktualne jego samopoczucie, skłonność do ulewania. Przy planowaniu tego typu trzeba dodatkowo wziąć pod uwagę ryzyko nieprzewidzianych okoliczności, jak np. utknięcie w zaspie śnieżnej, co w dniu dzisiejszym jest bardzo prawdopodobne. To oznacza, że przy wypadzie do jednego sklepu, zapasów mleka i gorącej wody w termosie musi być tak, żeby starczyło na cały dzień. A jak już wypadnie pora ssania, wtedy już trzeba być na miejscu w sklepie, a nie w podróży.

PROBABILISTYKA przy matczynym prognozowaniu to bułka z masłem.

No więc, mając ten cały plan w głowie, uwijam się jak mogę. Prawą ręką podaję mu mleko, a lewą składam do torby ciuszki na zmianę, gdyby zdarzyły nam się jakieś kolorowe atrakcje. Ok. Wygląda na to, że kitajce pożarły, co trzeba. Ba! Odbiło im się nawet. Swoją drogą to zdumiewające, jak człowiek odmiennie reaguje na beknięcie 7-miesięcznego dziecka i 4 latka. Chyba zmienię mu to przedszkole…

Dobra, co jeszcze? Pielucha zmieniona na świeżą, można chyba powoli zacząć ubierać warstwy wierzchnie. Jeden kombinezon, drugi kombinezon, jedna czapka, druga czapka. Jeden szalik, drugi szalik. Czuję się jak w fabryce przy taśmie. Śniegowce a’la Spiderman. Koniecznie te, inne nie wchodzą w rachubę. Siebie jeszcze nie ubieram, bo przecież nikt nie wytrzymałby tego tempa w kurtce. Ok., mleko w proszku, termos z gorącą woda, buteleczka z zimną, pieluszki na zmianę, jedna tetra do przytulenia. A może dwie? Nie jedna. Chusteczki mokre, chusteczki suche, grzechotka. Spakowane. Soczek i rękawiczki dla starszego! Te z zygzakiem, bo inaczej się nie pozbiera z nieszczęścia. Gdzie one są? Mam! Tylko jedna? Czyżby to ten sam krasnoludek, co…

Trudno, w końcu jedziemy autem, jedna musi mu wystarczyć. Schowaj sobie drugą łapkę do kieszeni. Acha! Najważniejsze smoczek dla młodego! I na koniec przepakować zawartość mojej codziennej (kobiecej) torebki do tego mamuśkowatego wora wózkowego. Telefon, dokumenty, kluczyki. Coś jeszcze? Trudno mi się skupić na myśleniu, bo starszy się już zaczyna nudzić i jęcząc kopie w drzwi. Ponieważ jest ubrany w kurtkę z hukiem wylatuje na zewnątrz.

Pakuję to wszystko do wózkowego wora, a to, co się tam nie zmieściło do reklamówki. Tego 7-miesięcznego instaluję w przenośnym nosidełku. Kolejna zagadka: jak to się dzieje, że sam kitajec waży tylko 8 kilo, a razem z nosidełkiem stanowią już ciężar nie do udźwignięcia? Spoko, matka da radę. Na sam koniec zarzucam cokolwiek na grzbiet i objuczona jak ten Nomad wyruszam w kierunku samochodu.

O żesz…. Odśnieżyć jeszcze.

(…)

W drodze ku słońcu

Wszyscy spakowani, foteliki zainstalowane zgodnie z instrukcją. Już samo to przypinanie dzieci w zimowych kombinezonach jest katorgą, ale szczęśliwie się udało. Ruszam! Jest mi tak gorąco, że najchętniej otworzyłabym okno. Nie mogę oczywiście, bo kitajce się przeziębią.

Analizuję w myślach, co miałam ze sobą zabrać i czegoś nie zapomniałam. To niewiarygodne, ile rzeczy muszę ze sobą targać do obsługi tych dwóch istot w terenie. Czy one to kiedyś docenią? Mniejsza o to, dziś zrealizuję swój plan! Co ja miałam kupić?

Pomimo panującego w samochodzie upału i wwiercającego się w głowę jazgotu kitajców jestem szczęśliwa. Nagle jazgot został przerwany. Coś będzie. Słyszę niewinny, anielski głosik dobiegający z tylnej kanapy.

Mamooooo,,,

Nic mi nie popsuje radości, ale możesz spróbować szczęścia – myślę sobie.

A wzięłaś mi zygzaka?

Ha! Ha! Myślał, że mnie ma kitajec jeden!

Oczywiście syneczku, mamusia myśli o wszystkim!

Małe, upiorne, czerwone autko. Było z nami już wszędzie. A wtedy, kiedy go nie było, to była wielka awantura. Nie dam się już zaskoczyć! Na wszelki wypadek dokupiłam tych zygzaków kilka sztuk i noszę je w torebkach, po kieszeniach. Sięgam do schowka w samochodzie. Jest i tu! Rzucam go kitajcowi na tył.

Mamooooo?

Tak syneczku?

A złomka? Złomka mamo wzięłaś?

O cholera, złomka nie mam. Ale jadę twardo przed siebie. Biorę to na przemilczenie.

Mamo? Nie mamy złomka? Ja nie mogę jechać bez złomka!!!

Dziecko zamilcz proszę, bo mamusia jest bliska eksplozji – myślę sobie – i jeszcze ten upał!

Kochanie twój złomek czeka na ciebie w twoim domku – wypowiadam na głos.

Nie chwyciło. Rozpoczynamy jęk żałobny.

Dobrze, że ten młodszy jest mniej wymagający. Przysnął nawet. Jego sen z pewnością jednak nie potrwa długo skoro starszy juz zawodzi. Próbuję rożnych metod negocjacyjnych żeby uniknąć tego biadolenia. Techniki te są skuteczne w mojej pracy, ale na 4 latka ewidentnie nie działają. Staram się skupić na drodze i odciąć ten jęk z podświadomości. Wystarczy się skupić na czymś innym.

Szamba szczelne

W celu odwrócenia uwagi, przyglądam się bacznie mijanym po drodze reklamom. Widzę m.in. duży napis. SZAMBA. SZAMBA SZCZELNE.

O rety! To są jakieś inne? To tak, jak by reklamować OBUWIE. OBUWIE NIEDZIURAWE! albo SPODNIE. Z DWIEMA NOGAWKAMI!

Dobra nie znam się na szambach. Może w tej branży szczelność jest zaletą godną podkreślenia. Kto by chciał u siebie w ogródku jakieś szambo przeciekające? Z drugiej strony, jeśli kupię SZAMBO NIESZCZELNE, a w ofercie stało jak wół, że to akurat szczelnie nie było, to tracę chyba uprawnienia z tytułu niezgodności towaru z umową nie?

Dobra zostawmy ten śmierdzący temat.

Myślę o nowej półce i szczęśliwie docieram na parking.

Docieramy na miejsce

Teraz pozostało znaleźć jedynie miejsce do zaparkowania! Niedziela w szwedzkim sklepie meblowym. Mam wrażenie, że oprócz mnie ochoty na wizytę w tym sklepie nabrała prawie cala Warszawa. I chyba wszystkie ciężarne Warszawianki. Tyle przypadających ciężarówek na jeden metr kwadratowy nie spotkasz w żadnym w innym sklepie. O! Jest wolne miejsce dla matki z dzieckiem. Chyba mi przysługuje, wiec korzystam. Z ulgą sobie przypominam, że dnia poprzedniego nie wyjęłam kitajcowego wózka z bagażnika. Super! To zdecydowanie mi ułatwi sprawę. Wyciągam to ustrojstwo i próbuję jakoś dogadać się ze stelażem. Po 5 minutach szarpania udało mi się odblokować coś, co ewidentnie się wcześniej zakleszczyło. Wyciągam te kitajce po kolei z samochodu, małego od razu wkładam do wózka. Duży ciągle zawodzi z powodu złomka. Złapałam się na tym, że po 30 minutach człowiek się po prostu wyłącza i nie rejestruje tego dźwięku. Mały się śmieje. Dobre i to. Zamykam auto.

Półko! Wieszaku! Nadciągam!

Przestępuję progi sklepu. Ha! Dokonałam tego o pożądanym czasie. Gratuluję sobie sukcesu. A jednak jesteś niezła. Udało ci się zdążyć przed porą ssania! O! Jest tu nawet przechowalnia dla starszych kitajców! Jeśli się jednego pozbędę, załatwię sprawę zdecydowanie szybciej.

Kochanie, czy chciałbyś pobawić się na kulkach z innymi kitajcami?

Oczywiście, że tak! Wygląda na to, że temat złomka jakby umarł.

IKEO uwielbiam cię!

Wypełniam jakieś kwity dotyczące zdania kitajca, stemplują mi na ręku motylka, kitajcowi także. To chyba jakiś rodzaj kotylionu. Jaką ja właśnie umowę zawarłam? Przechowania, depozytu? Czy przysługują mi jakieś roszczenia na wypadek gdyby wydali mi kitajca w naruszonym stanie? Kitajec już zniknął gdzieś w tłumie innych kitajców. Chyba za późno na te rozważania. Ile czasu tej wolności mi przysługuje? Tylko godzina? Dobre i to!

Rozszczelniam kombinezon małemu i radośnie kieruję się na dział przechowywania. No nie tak prędko kobito …. zdaje się mówić maluszek…. jeszcze musisz odwiedzić pokój matki z dzieckiem! Faktycznie. Sorry maleństwo. Byłabym zapomniała! Jest tu takie coś. Ale klimat! Czerwone światełko, żeby nie raziło, chill outowa muzyczka, żeby nie przestraszyło, przewijak, umywaleczka, wygodny fotelik. Najchętniej posiedziałabym tu chwilkę żeby odsapnąć, ale muszę się przecież streszczać. Pani z przechowalni wyraźnie zapowiedziała, że oczekuje mnie za godzinę. Swoją drogą ciekawe, co oni robią z kitajcami po upływie tego czasu? Nie przeczytałam gwiazdki w regulaminie. Mam tylko nadzieję, że nie utylizują.

Pcham ten wózek, strzałki mnie prowadzą do półek i wieszaków. Są! Czy na pewno takie, jak chciałam? Nie jestem pewna, ale czy stać mnie na ten luksus żeby tracić czas na takie dywagacje? Potrzebuję przecież półki i jest półka. Zostało mi jeszcze 30 minut, wiec biorę, co jest.. Spisuję to sobie na karteczce. Zjeżdżamy windą na magazyn, z którego pobieram kolejny wózek. Teraz już mam dwa! Tylko Matka Polka to potrafi! Odnajduję właściwe regały, odszukuję swoje zakupy, ładuje wszystkie kartony na wózek. Ciężkie? Nie dla zaprawionej matki dwojga dzieci.

Oba wózki pełne. Jeden pcham, drugi za sobą ciągnę. Boże znowu upał! Zostało mi 10 minut do odbioru starszego kitajca z przechowalni. Jak się nie wyrobię, istnieje ryzyko, że wydadzą go komuś innemu. Chwila zawahania. Jednak przyspieszam kroku.

Podjeżdżam do kasy. Ostatnim ruchem na taśmę, wspaniałomyślnie dorzucam jeszcze pudełko ciasteczek z literkami. Jeśli w drodze powrotnej kitajec przypomni sobie o złomku, będę uzbrojona. To pudełko spełni rolę knebla i powinno wystarczyć do samego domu. Jestem genialna!

Miła pani przy kasie pyta się, czy mam ze sobą kartę rodzinną. Oczywiście, że tak! Zawsze ją noszę w portfelu. Chwila moment, cholera a gdzie jest mój portfel? W wózku? W worze wózkowym, w reklamówce?

O żesz…

Pozostał niechybnie w „kobiecej torebce”.

Zero – jeden dla was kitajce! Porażka w pięknym stylu!

Wracaliśmy do domu w milczeniu. Żaden nie odważył się jęknąć. Widocznie instynkt przetrwania im podpowiedział, że nie warto.

about author

admin

related articles