Ignorantia Iuris Nocet, czyli nieznajomość prawa szkodzi

Tak mawiano już w czasach Starożytnego Rzymu. Ta stara, rzymska zasada nadal obowiązuje, a w odniesieniu do zasad procedury sądowej powiedziałabym nawet – obowiązuje szczególnie po 2 maja 2012 roku. Wtedy właśnie weszła w życie duża nowelizacja procedury sądowej, której dotkliwe skutki odczuwamy obecnie. Wygląda na to, że współczesny ustawodawca czerpie inspiracje właśnie z okresu prawa rzymskiego. Szkoda, że czyni to wybiorczo.

Cel ustawodawcy: przyśpieszyć postępowania sądowe

Środek: wracamy do procesu formułkowego

Proces formułkowy w prawie rzymskim
W czasach starożytnych mieliśmy do czynienia z tzw. procesem formułkowym, czyli skrajnie sformalizowanym. Polegał on na wyłożeniu odpowiednich kluczowych formułek.

Actor (dzisiejszy powód) miał swoją regułkę, a Reus (dzisiejszy pozwany) swoją. Spór pomiędzy nimi rozstrzygał Pretor (dzisiejszy sędzia), także za pomocą wyklepanej regułki.

Jeżeli Actor użył niewłaściwej formułki, albo niepełnej – wygrywał Reus. I odwrotnie.

Polska wokanda dzisiaj

Cel ustawodawcy był poniekąd słuszny, ale niestety stał się priorytetem na tyle bezwzględnym, że ustawodawca zapomniał, że oprócz postulatu szybkości postępowania, są jeszcze inne zasady, które niewątpliwie także powinny być brane pod uwagę przy organizowaniu procesów sądowych.

Na czym polegają zmiany

Do ubiegłego roku osoba*, która decydowała się na wytoczenie powództwa (tj. powód) swoje argumenty i dowody na ich poparcie mogła podać w pozwie, tj. piśmie, które inicjuje postępowanie, ale także w kolejnych pismach procesowych przez nią składanych, na późniejszym etapie postępowania, w zależności od potrzeby, czy strategii procesowej, a także w zależności od tego, jakie argumenty obrony wytoczy pozwany.

Rzeczywiście często prowadziło to do patologii, w której strony „zarzucały” sędziów licznymi, zbyt długimi pismami procesowymi, w których do znudzenia powtarzano swoją wyświechtaną na wszystkie strony argumentację.

Sposób na zmniejszenie grubości akt sądowych

Ustawodawca ograniczył ten szkodliwy proceder w ten sposób, że zasadniczo wprowadził zakaz składania dalszych pism procesowych procesowych, tj. innych niż pozew dla powoda, zaś dla pozwanego innych niż odpowiedź na pozew.

Sprowadza się to w praktyce do tego, że powód przed wytoczeniem powództwa musi bardzo dobrze przemyśleć swoje stanowisko i już na etapie pozwu wystrzelać się ze wszystkich tez, argumentów, dowodów, a tym samym odkryć przed pozwanym wszystkie swoje mocne i słabe strony.

Z kolei pozwany ma zasadniczo tylko jedną szansę, aby się obronić, tj. podnosząc argumenty i oferując dowody w odpowiedzi na pozew.

Która strona ma lepiej?

Powód jest w tym przypadku w lepszej sytuacji od pozwanego, bowiem zazwyczaj ma czas na to, aby dobrze przemyśleć swoją strategię procesową i sam decyduje, czy wnieść pozew teraz, czy za tydzień. Pozwany zaś ma znacznie trudniej, bo na odpowiedź na pozew jest ustawowy termin – na ogół tylko 2 tygodnie.

Co z dalszymi pismami? Pełna dowolność w rękach sędziów.

Zgodnie z nową procedurą, dalsze pisma procesowe strony mogą składać w zasadzie wtedy, kiedy sędzia wyrazi na to zgodę, a wyrazi ją tylko wtedy, gdy zajdą szczególne okoliczności, których ustawa nie definiuje.

Dostęp do wymiaru sprawiedliwości nie jest już czymś, co obywatelowi bezwzględnie przysługuje, bo teraz obywatel ten jest zdany na łaskę i niełaskę sędziego. Dobry lub zły jego humor.

Nowe przepisy w praktyce

Nowelizacja doprowadziła do takich sytuacji, że kiedy przychodzi do mnie Kowalski ze sprawą wszczętą po dniu 2 maja 2012 r., rozgrzebaną w połowie, w dodatku nie najlepiej dotąd prowadzoną, mogę mu tylko tak odpowiedzieć:

Panie Kowalski, a co ja mogę teraz dla pana zrobić? Pozew wniesiony, złożona też odpowiedź. A że pan nie przemyślał swojej strategii procesowej i nie zaoferował sądowi połowy niezbędnych dowodów… cóż z tego? Dziś zasadniczo nie wolno mi zmienić zajętego już przez pana stanowiska ani powołać tych dowodów.

Ustawodawca pominął aspekt, że być Kowalski może się na meandrach prawa nie znać, albo taki, że miał pecha, bo zatrudnił mało rozgarniętego pełnomocnika, który zupełnie położył argumentację prawną w sprawie.

Ważne okazało się tylko to, że dzięki nowym przepisom sędzia nie będzie musiał czytać kolejnego pisma procesowego. No chyba, że uzna, że w sprawie zachodzi szczególna okoliczność i wprost zezwoli na złożenie dodatkowego pisma, ale o to trzeba osobno poprosić.

Dwa wyjścia

Dlatego kontynuując spotkanie z Kowalskim mam dwa wyjścia. Mogę mu powiedzieć tak:

Panie Kowalski, idź pan lepiej do kościoła, daj na tacę i pomódl się za tę sprawę, bo lepiej na tym wyjdziesz niż gdybyś powierzył ją mnie.

Albo napisać miły liścik przewodni do wszechwładnego sędziego z pytaniem:

Wysoki Sądzie, Sąd mi z łaski swojej podpowie, czy ja mam tę sprawę brać? Czy zezwoli mi Wysoki Sąd na zmianę stanowiska, gdy ją wezmę?

I teraz zadaję sobie sama następujące pytania:

A czy jeśli sprawy z tego powodu nie wezmę, to czy nie złamię przypadkiem obowiązujących mnie zasad etyki wykonywania zawodu radcy prawnego?

A z kolei jeśli sąd zezwoli na złożenie kolejnego pisma, bo uzna, że taką szczególną okolicznością jest zmiana pełnomocnika, to czy nie doprowadzi tym samym do powstania innego szkodliwego procederu, polegającego na tym, że strony będą celowo wypowiadać pełnomocnictwa i zmieniać pełnomocników jak rękawiczki, by móc wnieść dotychczas niezgłoszone dowody, o których zapomniały wcześniej?

about author

admin

related articles