Co wziąć na urlop – dzieci czy może lepiej książkę?

A może warto zabrać i jedno i drugie 😉

O moich greckich wakacjach, chwili relaksu (mimo obecności dzieci) i Zbrodni na boku.

Kto był z małymi dziećmi na takim urlopie, ręka do góry.

Tytułowe pytanie zadałam sobie przed wyjazdem (optymistycznie zabrałam i dzieci i książki), a potem pod koniec tygodniowego urlopu spędzonego na jednej z urokliwych wysp greckich, po wielokrotnych próbach przeczytania choć jednej książki, spośród tych, które wzięłam, wiecznej gonitwie za maluchami żeby nie wpadły do basenu lub morza i nieustannym podawaniu im picia, jedzenia, smarowaniu kremem z filtrem, przewijaniu i przebieraniu w suche ubrania.

Już wiem jak brzmi odpowiedź.

Z pewnością obecność dzieci nie pomoże ci, gdy na urlopie planujesz się zrelaksować na leżaczku pod parasolem, z książką w ręku i przy akompaniamencie szumu morza.

A miałam takie ambitne plany… 😉

Plusy i minusy posiadania dzieci na urlopie

Gdy jedziesz na urlop z małymi dziećmi, ale na tyle dużymi, że potrafią już biegać, dobra rada – weź dobre obuwie sportowe. Przydadzą się pewnie bardziej niż książka, choć książkę także weź, bo może zdarzy się cud jak u mnie – i uda ci się do niej zajrzeć…

Na szczęście Mąż Prawnika na macierzyńskim był z nami, więc gdy jedno dziecko gnało w kierunku basenu, a drugie raczkowało prosto do morza, bez słowa się rozdzielaliśmy i rozpoczynaliśmy pogoń, każde w swoją stronę.

Plusy…

Ale jest też ważny powód, dla którego warto wziąć ze sobą dzieci na urlop. W zatłoczonej restauracji, gdzie „głodni” turyści walczą o stoliki, by móc zdążyć zjeść za to co zapłacili w ramach formuły All inclusive, ty sadowisz swoje dzieci na krzesełkach i idziesz spokojnie nałożyć sobie grecką sałatkę, bo wiesz, że stolik masz już „zaklepany”. 😉

Minusy…

Cena, jaką płacisz za taką „rezerwację stolika” to pośpieszne jedzenie w pełnej gotowości, aby w porę uchwycić rzucony przez 2 latka widelec, złapać strącony kubek zanim się z niego coś wyleje, uciszyć i zaspokoić 5 latka, który domaga piątej dokładki napoju, a na koniec, kiedy jedno z was ewakuuje się z dziećmi z restauracji (bo są one już najedzone, nawodnione i znudzone bujaniem przy stole), drugie za pomocą mokrych chusteczek przez kolejne 10 minut doprowadza wasz stolik do względnego porządku, tak żeby bez wstydu móc tu jeszcze wrócić na kolejny posiłek.

Kto był z małymi dziećmi na takim urlopie … ten wie o czym piszę.

***

Czytanie przy dzieciach, czy to w ogóle możliwe?

Mimo wszystko na urlopie planowałam sobie trochę poczytać i cud się zdarzył – nawet mi się to udało. Ale tylko dlatego, że po 2 dniach biegania i spełniania życzeń naszych uroczych latorośli wypracowaliśmy z ich ojcem pewien System Naprzemiennej Opieki Urlopowej. Po co – ogólnie rzecz ujmując – „biegać” jednocześnie, kiedy można na przemian?

Według Systemu Naprzemiennej Opieki Urlopowej, po porze posiłku, czy kąpania (kiedy to wiadomo, że oboje musimy być zaangażowani) każde z rodziców ma prawo mieć do swojej dyspozycji godzinkę i przykładowo najpierw na leżaku byczy się i czyta matka, a ojciec w tym czasie goni za dzieciakami, lodami, zjeżdżalniami itp., a potem zmiana.

Dzięki temu genialnemu Systemowi, uprzejmości Wydawnictwa Videograf i autorki Doroty Dziedzic – Chojnackiej udało mi się przeczytać jedną książkę – popełnioną przez autorkę Zbrodnię na boku.

Panią Dorotę Dziedzic – Chojnacką miałam nawet przyjemność wirtualnie poznać i przekonać się, że mamy wiele wspólnego. Jest ona praktykującym radcą prawnym – tak jak ja, jest w trakcie robienia doktoratu (tu się trochę rozjeżdżamy, bo jak wiecie ku radości Katedry Prawa Rolnego ja ze swojego w porę zrezygnowałam;), a także jest miłośniczką pisania – o tak, tu dla odmiany pełna zbieżność. Też się odgrażam, że kiedyś wydam własną książkę.

Postanowiłam sprawdzić, jak to się udało ww. autorce i gdy tylko wybijała „moja godzinka”, pośpiesznie gnałam po leżak (płacąc za niego każdorazowo 3 euro, a niech tam, czego się nie robi dla chwili relaksu) i wydłubując z Kindla’a resztki piasku brałam się za czytanie.

Co znajdziecie w księżce

Autorka Zbrodni na boku wykorzystała swoje doświadczenie zawodowe. Klimat książki spowodował, że mimo tysięcy kilometrów jakie dzielą Warszawę i Rodos mentalnie nie oddaliłam się zbytnio od klimatu stołecznego świata prawniczego.

Muszę wam powiedzieć, że to było całkiem przyjemne doznanie.

Człowiek czyta o czymś, co doskonale zna, bo zmaga się z tym na co dzień – tj. z ciężkimi aktami, sądem, pismami procesowymi i z radością stwierdza, że to o czym czyta to tylko fikcja literacka, bo on sam leży aktualnie wygodnie na leżaku pod palmami, napawa się swoją godziną wolności, i popija frappe (grecką kawę mrożoną). A gdzieś tam, ktoś inny musi się „męczyć”. Była nią niejaka młoda mecenas Katarzyna Nowacka, która właśnie zaczynała karierę adwokata i na dzień dobry dostaje do rozwiązania zagadkę kryminalną, w którą uwikłana była jej kancelaria. Akcja opowieści toczyła się w dobrze znanych mi sądach warszawskich. W Zbrodni na boku można znaleźć opisy zarówno obyczajów panujących w prawniczych kancelariach, salach sądowych, jak i menu w stołówkach sądowych.

Prawnik na macierzyńskim nie mógłby zostać główną bohaterką powieści

Właściwie może i mógłby, ale nieco innej. Podczas czytania z przyjemnością stwierdziłam, że mam zdecydowanie więcej szczęścia od mec. Nowackiej, bo moje doświadczenia są nieco inne od doświadczeń głównej bohaterki.

Po pierwsze, w kancelarii CDZ, z którą od lat współpracuję nie mordujemy swoich klientów. Czy nam prawnikom się to podoba czy nie – to jest podstawowa dewiza kancelarii.

Po drugie, radcy prawni, adwokaci, asystenci, aplikanci, recepcjonistki – wszyscy (na ogół;) odnosimy się do siebie znacznie uprzejmiej i z większym szacunkiem, niż ludzie współpracujący ze sobą w kancelarii Magier i wspólnicy.

Po trzecie, nasi wspólnicy nie pomiatają tak ludźmi jak wspólnicy w książce, w każdym razie jeszcze nam się taka zołza jak mec. Zawidzka nie trafiła. Chyba, że wspólnikiem zostanę kiedyś ja i to się zmieni ;).

Po czwarte, w sądowych stołówkach i bufetach nigdy się niczym nie zatrułam. Przeciwnie w bufecie w Sądzie Okręgowym na Solidarności zawsze zamawiam naleśniki z serem, które bardzo lubię i jestem wręcz niepocieszona jeśli pomiędzy rozprawami nie zdarzy mi się okienko żeby nie wstąpić w tym celu z bufetu ;).

Jest jeszcze jedna różnica pomiędzy mną a główną bohaterką. Raczej nie nadawałabym się na śledczą w sprawach o morderstwa. Z kolei ona, w przeciwieństwie do mnie „nie bierze rozwodów”, żeby się nie zniechęcić do instytucji małżeństwa.

Odminnie niż główna bohaterka, jestem już na tyle „zaprawioną w boju” żoną, że nie obawiam się wpływu spraw rozwodowych na moje wybory życiowe 🙂 Dlatego też inaczej niż mec. Nowicka takie sprawy prowadzę i dzięki temu z pełną świadomością mogę potwierdzić spostrzeżenie autorki, że sprawy rozwodowe do łatwych nie należą, a podziały majątku zwaśnionych byłych małżonków do lukratywnych – głównie z tego powodu, że ciągną się przez długie lata i kosztują – nas prawników- dużo pracy. Ileż to razy jeden srebrny widelec niweczył dobrze zapowiadającą się ugodę sądową po wielo, wieloletnim sporze sądowym.

Ech…w każdym razie wolę już te rozwodowe smaczki od zbrodni i morderstw, którymi szczęśliwie się w życiu zawodowym nie zajmuję, choć – jak pokazuje historia mec. Nowackiej- może być to ciekawe doświadczenie.

Z resztą opisu świata prawniczego Zbrodni na boku wypada mi się zidentyfikować.

Faktycznie tak bywa, że sprawdza się maksyma, że „nikt tak sprawy nie popsuje jak własny klient” 😉

Faktycznie tak bywa, że sprawy co chwila spadają z wokandy. Inaczej – bywa, że nie spadają.

Faktycznie – za nieusprawiedliwioną nieobecność świadka na rozprawie, sąd może ukarać grzywną.

Jeśli ktoś lubi prawnicze klimaty i jest ciekawy jak wyglądają kulisy pracy prawnika, niech sięgnie po Zbrodnię na boku.

Książka napisana jest lekkim językiem, przez co czyta się ją na tyle sprawnie, że nawet gdy dysponujesz krótkim urlopem i jedynie „wyszarpywanynimi godzinkami” zdążysz przeczytać.

***

Tak więc odpowiadając na zadane w tytule pytanie, należy dyplomatycznie stwierdzić, że choć dzieci nie sprzyjają wypoczynkowi i relaksowi na urlopie, to przy dobrym sprawdzonym systemie, np. takim jak wypracowany przez nas System Naprzemiennej Opieki Urlopowej nie należy tracić nadziei na chwilę relaksu z książką.

Jako że jesteście stałymi czytelnikami Prawnika na macierzyńskim udzielam wam darmowej licencji na skorzystanie z ww. patentu.

Korzystajcie z urlopu i czytajcie ile się (u)da!

about author

admin

related articles