Absurdy polskiej wokandy. Odcinek 3

z nie wiem jeszcze ilu…

Ostatnio obnażyłam kulisy prowadzenia jednej ze spraw pracowniczych, która przez nazwijmy to „niefrasobliwość” sędziego została bez potrzeby zupełnie przeciągnięta o kilkanaście dobrych miesięcy. Na kanwie tych wspomnień, odżyła jeszcze jedna historia. Historia pewnej starszej pani, która walczyła o spadek.

starsza pani

Parę ładnych lat temu pewien sąd podzielił spadek, w którego skład wchodziły całkiem rozległe grunty. Jednym ze szczęśliwych spadkobierców był mój klient. Orzeczenie o podziale spadku nigdy nie zostało zaskarżone przez pozostałych uczestników postępowania, chociaż było ich sporo, a zatem klient i inni spadkobiercy mieli powody do radości.

Po kliku latach „przebudziła” się pewna starsza pani. Była jedną z uczestników tamtego postępowania spadkowego, jednak żadnego udziału w spadku nie otrzymała, z uwagi na to, że nie była … rolnikiem. Wtedy orzeczenia jednak nie zaskarżyła, ale teraz nabrała ochoty żeby powalczyć. No więc po tym, jak zdecydowała żeby po latach upomnieć się o spadek, złożyła wniosek o wznowienie postępowania spadkowego i powołała się na zmianę obowiązujących przepisów prawa. Według niej, zmiana ta oznaczała, że teraz sąd ten powinien przyznać jej część spadku.

Czy jej koncepcja była słuszna czy nie – nie będę wam teraz o tym opowiadać. Niezależnie bowiem od tego, czy starsza pani miała rację, jak też pomimo tego, że wydawała się sympatyczna, jako pełnomocnik swojego klienta, dążyłam do tego, aby jej wniosek nie został przez sąd uwzględniony. W przeciwnym bowiem razie, straciłby na tym mój klient, którego udział w spadku zmniejszyłby się na rzecz ewentualnego udziału dla tejże pani.

A teraz konkret.
Opisane przeze mnie postępowanie wznowieniowe starsza pani wszczęła jakieś 10 lat temu. Mamy rok 2012. Od tamtej pory nie doszło do ani jednego merytorycznego posiedzenia.

Dlaczego?

Na każdym kolejnym bowiem posiedzeniu sądowym, które odbywało się w tej sprawie, sąd bezskutecznie usiłował ustalić, kto jest w kręgu spadkobierców i kto ma uczestniczyć w tym wznowieniowym postępowaniu.

Spadamy z wokandy

Krąg ten od początku składał się z kilkunastu osób i stale się powiększał. Przyczyną były mijające lata, ponieważ spadkobiercy, którzy do najmłodszych już nie należeli, starzeli się i … umierali. To bardzo komplikowało postępowanie, bo w miejsce zmarłego uczestnika wchodzili jego następcy prawni, których sąd musiał dopiero ustalić i wezwać na kolejny termin posiedzenia sądu. Dodatkowo sprawę utrudniał fakt, że część uczestników wyjechała na stałe za granicę.

W efekcie – normą już było, że sąd wyznaczał kolejne posiedzenia, na które stawiała się z roku na rok coraz bardziej zaawansowana wiekiem pani, w imieniu mojego klienta – ja i jego poprzedni pełnomocnicy, a także jeszcze kilkoro uczestników.

Ale ciągle nas brakowało do pełni szczęścia.

A to ktoś znowu umarł, a to zachorował, a to nie wróciła zwrotka z Nowej Zelandii, w której mieszkał jeden z zainteresowanych, a to komuś jakiś mecenas wypowiedział pełnomocnictwo, itd. Spotykaliśmy się regularnie co pół roku, jednak za każdym razem znalazł się jakiś wystarczający powód żeby sprawa spadła z wokandy.

„Niespodzianka”

Któregoś dnia otrzymuję postanowienie z tego sądu. Czytam.

Sąd postanowił umorzyć postępowanie wznowieniowe.

Trudno było o lepszą wiadomość dla mojego klienta. Cel osiągnięty! Ale chwileczkę…. jak do tego doszło, skoro sąd nie miał nawet szansy pochylić się nad tą sprawą merytorycznie?

Zagadka się wyjaśniła, kiedy otrzymałam odpis wniosku o umorzenie. Wniosek złożyła nie kto inny, jak starsza pani, a we wniosku swym napisała mniej więcej tak:
Wysoki Sądzie, proszę o umorzenie mojej sprawy. Kiedy sprawę zakładałam miałam 65 lat i wierzyłam, że może ona zakończyć się jeszcze za mojego życia. Jednak, choć wydaje się to niepojęte, przez te 10 lat sąd nie zdołał odbyć choćby jednego merytorycznego posiedzenia w mojej sprawie. Dziś mam lat 75, jestem tak stara i umęczona, że brakuje mi sił, aby stawiać się na kolejne posiedzenia, mierzyć się z tym stresem, sądem i prawnikami innych uczestników. Straciłam też nadzieję, że moje stawiennictwo cokolwiek może zmienić. Moja sprawa tak bardzo ukazuje słabość polskiego sądownictwa, że chce mi się płakać z bezsilności. Nie chcę już tego spadku! Szkoda mi końcówki mojego życia żeby o nim myśleć, walczyć i karnie stawiać się na kolejne terminy. Za dużo mnie to kosztuje. Poddaję się. Z tych powodów, proszę o umorzenie wszczętej przeze mnie sprawy.

Wiecie co, choć nie miałam absolutnie nic wspólnego z tym, jak „osobliwie” sąd prowadził tamtą sprawę, to po raz pierwszy poczułam zażenowanie, że przynależę do tego świata, którym wzgardziła ta starsza osoba.

Wstyd też, że – jako radca prawny – z takim wymiarem sprawiedliwości jestem kojarzona.

A przecież sumienie mam czyste.

Kończę i na wszelki wypadek pójdę oddać togę do czyszczenia.

about author

admin

related articles