Absurdy polskiej wokandy. Odcinek 1

z nie wiem jeszcze ilu…

O tym dlaczego w Polsce sprawy sądowe ciągną się latami oraz o tym, że można inaczej.

w sądzie

Pamiętacie, gdy nie tak dawno temu pisałam o perełkach z serialu Prawo Agaty? Jedną z perełek tego serialu jest to, że sędziowie notorycznie wyznaczają termin kolejnej sprawy na … dzień następny. Czuję się wtedy jak gdybym oglądała film z gatunku fantasy.

W pierwszej chwili pomyślałam, że scenarzyści tego serialu nigdy nie byli w polskim sądzie. Jednak po głębszym (zastanowieniu) doszłam do wniosku, że oni robią to celowo. Jest przecież nadzieja, że jeśli serial oglądają nasi ustawodawcy, to może zaczerpną z niego trochę pomysłów na reformę w polskim sądownictwie. Przecież nie sposób nie dostrzec, jak to wszystko pięknie się układa, kiedy na rozprawy nie czekamy latami. Sprawy są rozstrzygane bez zbędnej zwłoki, a i wyroki jakby sprawiedliwsze. Przynamniej na filmie. W realu z pewnością też by nam się taka reorganizacja sądownictwa przydała. A niech by było pod tym względem jak w Agacie. I jak np. w USA.

USA

W Stanach Zjednoczonych również nie wyznacza się pierwszej rozprawy natychmiast. Zanim proces ruszy, czeka się długo, nawet kilka lat. Jednakże, gdy dana sprawa wokandy się już doczeka, to pozostaje na niej aż do finału. To oznacza, że wszyscy spotykają się w sądzie codziennie, aż do wydania orzeczenia. Strony, pełnomocnicy, świadkowie i biegli – każdy musi być do bezwzględnej dyspozycji sądu w czasie, który jest dedykowany sprawie. Każda strona ma bowiem świadomość, że albo w tym czasie zdoła doprowadzić swoich świadków, ekspertów i przedstawić wszystkie dowody na poparcie forsowanej tezy, albo straci tę szansę bezpowrotnie. Dlatego też uczestnicy sporu stają na głowie żeby sprostać temu zadaniu. Okazuje się, że przy takiej organizacji wymiaru sprawiedliwości urlop można zaplanować w innym terminie i wyzdrowieć też się da, gdy jest taka potrzeba. Podobno znane są nawet przypadki cudownego zmartwychwstania amerykańskich świadków. No i dobrze! Wymiar sprawiedliwości na pewno na tym nie cierpi, wręcz przeciwnie.

Nie ma tam jakże popularnego w Polsce odraczania rozpraw z powodu nagłych chorób, niedyspozycji stron, kolizji terminów pełnomocników, niezaznajomienia się ze sprawą przez sędziów, czy też niewyrobienia się w czasie przez biegłego rzeczoznawcę. Znanych mi przykładów jest cała masa.

System prowadzenia rozpraw w Polsce jest ułomny. Skoro dana sprawa jest w toku przez pięć lat, to w tak długim okresie wszystko może się przecież wydarzyć. Ciąże, choroby, zgony itd. Sama mam kilka takich spraw, do których zamierzam wrócić po swoim urlopie macierzyńskim. Wiem, że przez miesiące mojej nieobecności niewiele się posunęły do przodu, o ile w ogóle.

Poza tym, jest jeszcze jeden argument przemawiający za wprowadzeniem zmiany w tym kierunku. Jest bowiem całkiem spore prawdopodobieństwo, że sędziowie, którzy wałkują daną sprawę jednym ciurkiem od tygodnia, to dajmy na to w piątek, kiedy przyjdzie im wydać wyrok, jeszcze kojarzą kto powód, a kto pozwany i pamiętają ich zeznania z minionego poniedziałku. Tego absolutnie nie da się zagwarantować w sytuacji, kiedy orzeczenia zapadają po kilku latach od złożenia pozwu i kilku miesiącach od rozprawy, na której zeznawał główny świadek w sprawie. A to jest właśnie specjalność polskiego wymiaru sprawiedliwości.

O szczegółach opowiem w następnym odcinku Absurdów polskiej wokandy podając kilka przykładów jak to funkcjonuje w naszym sądownictwie. Sami wyciągniecie wnioski.

about author

admin

related articles